Makijaż to coś bez czego wiele kobiet nie wyjdzie z domu. Wręcz wstydzą się swojego wyglądu bez „tapety”. Malują idealną, kobiecą twarz. Ja na to patrzę trochę inaczej, przez pryzmat wspomnień i dysforii płciowej. Duża jej część dotyczyła twarzy – w moich oczach twarz była bardzo męska. Nieważne co bym zrobiła.
Wpis ten piszę trochę pod wpływem ruchu ciało-pozytywnego, który walczy z kulturą idealnych kobiecych ciał, skrojonych wg jednego szablonu. Dotyczy to również mężczyzn – muszą być męscy, a wszystko co nie pasuje jest piętnowane.
Makijaż – by uwydatnić kobiecość
Jak wspomniałam makijaż to coś niezbędnego do wyjścia z domu dla wielu kobiet. Niektóre wstydzą się wyjść bez make-upu choćby do osiedlowego sklepu, czy wynieść śmieci. Uważają się za brzydkie bez niego, będą wytykane palcami, takie różne negatywne uczucia i obawy. Pomalowane usta, podkreślone rzęsy, zatuszowane wszelkie niedoskonałości, kontur twarzy poprawiony brązerami i rozświetlaczami. To wszystko ma stworzyć idealną twarz. Nie mówię, że stosowanie makijażu to coś złego. Nie jest. Złe jest poczucie, że trzeba go stosować.
Ja go używam w bardzo niewielkim stopniu, czasem wcale. Tylko raz miałam pełen makijaż maskę – na charytatywnym pokazie mody. Od wielkiego dzwona robię bardziej widoczny makijaż. Raz robiłam do zdjęcia do dowodu osobistego. Podkreśliłam mocniej rzęsy, nałożyłam stonowane cienie na powiekę, korektor pod oczy, pomadka o dość naturalnym kolorze i puder by się nie świecić. Na zdjęciu go nie widać, ale ponoć wyglądam dobrze.
Jaki makijaż stosuję?
Ostatnio używam tylko korektora pod oczy. Do tego mascara czasem dojdzie. Jeszcze rzadziej cienie i pomadka. Podkładu nie używam – nie mam nawet co poprawiać w tonacji skóry, a mogłabym uwydatnić lekko dłuższe włoski na twarzy, czy miejscami suchą cerę. Zwykle akceptuję swoją twarz taką jaka jest. Tylko ukrywam tęczową skórę pod oczami – mam ją cieniutką, troszkę widać naczynka, co dość częste wśród kobiet w tym kraju. Nie ukrywam, że czasem widzę męskie cechy w twarzy, czy z profilu. Oczywiście, nie mam męskiej twarzy, ale dysforia płciowa nie uznaje logiki. 😉
Transpłciowa perspektywa na makijaż
Jak raczej wszystkie osoby czytające tego bloga się domyślają – nie zawsze miałam kobiecą twarz, choć zawsze byłam kobietą. Nawet wtedy byłam kobietą, jak nie zdawałam sobie z tego sprawy. Delikatnie mówiąc, przed tranzycją uważałam swoją twarz za brzydką. Początkowo nie rozumiejąc dlaczego tak sądzę. Później zrozumiałam – była bardziej męska niż kobieca. A w głowie miałam zakodowane – jestem kobietą, powinnam mieć kobiece ciało. Co prawda, moja twarz nie była bardzo męska. Mali chłopcy od małych dziewczynek różnią się długością włosów, a nie twarzą. W czasie dojrzewania powoli się to zmienia. Moja twarz trochę się już zdążyła zmienić, jednak nie na tyle, by terapia hormonalna nie okazała się dość skuteczna.
Byłam zdania, że żaden makijaż przed terapią hormonalną mi nie pomoże – i tak bym była brzydka, wyglądałabym jak umalowany facet. A ja nie chciałam wyglądać jak facet. Nawet długie włosy nie pomagały. Przeszkadzał cień zarostu. By go zakryć trzeba nałożyć tyle, że powstaje efekt maski. Nie zobaczycie jak wtedy wyglądałam. Dla mnie – bardzo źle. Dla innych – przeciętny facet. Tylko nie byłam facetem.
Jak jest obecnie?
Długie włosy, kilka miesięcy HRT, kilka sesji usuwania zarostu laserem poprawiło mój wygląd. Był to proces podczas którego nie robiłam prawie makijażu, najwyżej podkładem ukrywałam resztki zarostu. Nic więcej właściwie nie potrafiłam. Do tego dobranie koloru fluidu do mojej cery to trudna sztuka.
Z czasem już nie było właściwie co ukrywać, skończyłam z laserem. Teraz najwyżej wyrywam nieliczne ciemniejsze włoski pęsetą. Nie są jakoś widoczne. Moja siostra z PCOS (zespół policystycznych jajników) ma gorzej. Zanim doprowadziła hormony do normy całkiem sporo ich wyrosło w okolicy brody i ust. A są blond, więc laserem nie usunie… Najwyżej elektroliza, jedna w Trójmieście nikt nie prowadzi takiej usługi. Podobnie jak ja – używa pęsetki. Pewnie to przeczyta, więc pozdrawiam! 😉 Jaśniejsze, troszkę dłuższe niż meszek zostawiam, za dużo ich do wyrywania pęsetą, a widoczne właściwie nie są.
Z czasem nauczyłam się niektórych elementów makijażu, opanowałam malowanie rzęs, choć naturalnie mam dość ciemne. Reguluję brwi, by nie mieć ich jak towarzysz Breżniew. Jakoś nałożę cienie, konturować zbytnio mi się nie chce. Z podkładem chyba wyglądam gorzej niż bez – może nie potrafię. Nie mam potrzeby stosowania makijażu. No może poza korektorem pod oczy. A usta muszę regularnie nawilżać. Czasem jak mam gorsze dni, to widzę męskie cechy swojej twarzy, nawet jak inni nie widzą. Jednak ogólnie akceptuję swoją twarz – jest wystarczająco kobieca. Nie jest męska. 🙂
Śmiało skomentuj: