Obrazek przedstawia trzy zdjęcia w ramkach jak z Polaroida. Na środku kciuk w górze, szpitalne łóżko, kroplówka, klips na palcu. Po bokach w ramkach talerze ze szpitalnym jedzeniem.

Zaburzenia odżywiania i szpitalna trauma a opieka po SRS

Tym razem swoją historię opowiada Karmelek, której szpitalna trauma i zaburzenia odżywiania były chyba największymi wrogami przy korekcie anatomii genitaliów – operacji nazywanej popularnie SRS (Sex Reassignment Surgery), nazywanej też GRS (Gender Reassignment Surgery). Choć lepiej brzmi nazwa Gender-affirming surgery (pol. operacja afirmująca płeć), jednak jest mniej precyzyjna. Operacja korekty płci to oczywiście operacja dołu. Nawet bez traumatycznych wspomnień ze szpitali i zaburzeń odżywiania (tak częstych przy np. zaburzeniach lękowo-depresyjnych) ta operacja może być wyzwaniem. Jednak zazwyczaj opieka po tych operacjach jest na najwyższym poziomie. Zapraszam do przeczytania relacji Karmelek!


Opis obrazka w nagłówku: Trzy ramki jak z Polaroida. Na środku: dłoń z uniesionym kciukiem z klipsem, wenflonem, w tle kroplówka i szpitalne łóżko. Po bokach: szpitalne jedzenie.


Zainteresowanie możliwościami operacji SRS, które mogłabym rozpatrywać, są we mnie od początku tranzycji. Stąd też wszelkie opisy rezultatów, hospitalizacji, czy zdjęcia są dla mnie cenne. W relacjach jednak przede wszystkim brakuje mi jednak szczegółów dotyczących samego pobytu w szpitalu. Z natury jestem osobą nerwową, więc postanowiłam wypełnić tę lukę dla innych, podobnych mi osób.

Dlaczego Gyneka?

Wybór Gyneki był dla mnie skutkiem długotrwałych przemyśleń nt. dostępności metod SRS, kosztów i rezultatów. Niestety, w tym jednym przypadku ciężko mówić o dostępnych rezultatach. Swoją wiedzę musiałam zdobywać poprzez udział w zamkniętych społecznościach trans oraz od koleżanek, które tam miały swoje operacje. Argumentacją za wyborem Gyneki były:

  • lokalizacja w kraju – krótszy okres pobytu poza domem, brak konieczności wynajmowania hotelu, bliskość w przypadku komplikacji lub potrzeby ew. poprawek;
  • cena – nie tylko niższa cena zabiegu, ale też koszty podróży i wydatków okołooperacyjnych;
  • rezultaty – to, co udało mi się „zobaczyć”, przekonało mnie, że wizualnie efekty nie odbiegają od wynoszonych na piedestał „czołówek” chirurgów;
  • technika  – jw., przed operacją przesłano mi dokładny opis zabiegu, gdzie procedury i wykorzystanie materiałów nie odbiegały od pierwotnie „wymarzonego” SRS u jednego z chirurgów w Hiszpanii lub Tajlandii.

Mój kontakt z krakowską placówką zaczął się dosyć niewinnie, bo od pytania o kwestie prawne. Dostałam swoją odpowiedź. Z czasem moja tranzycja prawna poszła do przodu, więc w okolicach terminu uprawomocnienia odezwałam się ponownie. Tym razem, aby już umówić zabieg. Zanim doczekałam się odpowiedzi, zdążyłam umówić się na konsultację on-line w sprawie operacji. Okazało się, że odpowiedź się opóźniła, bo w międzyczasie zwolnił się potencjalny termin dla mnie – na za 3 tygodnie. Powiedzieć, że byłam w szoku, to jak powiedzieć nic. Z jednej strony ogromne szczęście, bo terminy są odleglejsze w przypadku SRS z jelitem, a z drugiej strony ogromny stres. Miałam tylko 3 tygodnie na przygotowanie się do zabiegu i pobytu w szpitalu. Dla mnie oznaczało to nie tylko wykonanie niezbędnych badań, ale i zmierzenia się z traumami odnośnie hospitalizacji. Konsultacja on-line z doktorem Pawłem Szymanowskim utwierdziła mnie jednak, że dokonałam dobrego wyboru i znajdę się w odpowiednich rękach.

Przygotowania do SRS

Dostałam listę badań do przygotowania, dokumentację do uzupełnienia oraz czynności do wykonania przed przyjęciem do szpitala. Tutaj może warto nadmienić, że wiele dziewczyn zachodzi w głowę „no okej, ale skąd pieniądze na tę operację?”. Ja nie mam żadnego wsparcia materialnego ani umiejętności oszczędzania, więc dla mnie koszta są w całości pokryte kredytem. Ja wzięłam taki o wysokości 110% kosztów zabiegu. Pożyczka okazała się idealna na pokrycie wszystkich kosztów, również tych związanych z rekonwalescencją i kontrolami po powrocie ze szpitala.

Gdy kwestie finansowe ma się za sobą, kolejnym wyzwaniem jest wykonanie badań w terminie. Na wyniki z pobrań krwi trzeba czekać czasem kilka dni, a do tego dochodzi tutaj potwierdzenie grupy krwi, co samo w sobie wymaga dwóch osobnych pobrań. Ten etap jednak należy jednak wykonać w ostatnich 2 tygodniach przed zabiegiem, aby wyniki były aktualne. Nie ma więc tutaj żadnego napięcia z terminami.

Badania bardziej inwazyjne

Sprawa się komplikuje o wiele bardziej w przypadku kolonoskopii. Nie dość, że trzeba odbyć konsultację ze specjalistą, to terminy na badanie są odległe i wymagają swoich przygotowań przed (oczyszczenie jelit). Na szczęście tutaj udało się to zrealizować w ostatnim tygodniu przygotowań dzięki ogromnej pomocy poleconego mi lekarza.

Z urologiem miałam taki problem, że nie mogłam się do niego dodzwonić. Po paru dniach ciągłego wydzwaniania opisałam problem Gynece i poprzez nią zostałam skontaktowana z lekarzem. Badanie u urologa lub wcześniej opisana kolonoskopia mogą budzić przerażenie – niepotrzebnie, wskazani specjaliści mogliby zostać postawieni jako wzór empatii w relacji lekarz – pacjent. Podchodzono do mnie ostrożnie, z ogromnym szacunkiem i współczuciem.

Wyczekiwanie na wyrok o ustalenie płci

Na sam koniec niestety, ale do głosu musiały dojść moje problemy z sądem – które zresztą miałam okazję przybliżyć już nawet w reportażu dla Uwaga! TVN. Nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły, więc opisując krótko – skontaktowałam się z Gyneką, która pomogła mi rozwiązać problem tak, by operacja mogła odbyć się bez przeszkód (tutaj przypominam: warunkiem odbycia się operacji jest prawomocny wyrok w sprawie o ustalenie płci).

Dzień zero a trauma szpitalna

Powyższe opisałam, ponieważ jak widać, w każdym aspekcie otrzymałam pośrednio lub bezpośrednio pomoc od Gyneki i jej specjalistów. W ten sposób uzbrojona w komplet dokumentów zgłosiłam się w dniu przyjęcia na tak emocjonujący dla mnie zabieg. Dopiero w tych ostatnich dniach i chwilach, zaczęłam odczuwać przerażenie względem samego pobytu w szpitalu, które pewnie było wzmagane przez moją traumę z poprzednich doświadczeń. Jednak już na początku miłym zaskoczeniem dla mnie było zaprowadzenie mnie do indywidualnej sali z klimatyzacją, TV i osobnym WC. Spędzę tam najbliższe kilka dni. 

W tym samym pomieszczeniu odbyto ze mną dosyć surową rozmowę nt. przebiegu zabiegu i oczekiwań względem rezultatów. Zrozumiałam, że ta surowość wynikała po prostu z konieczności brutalnie szczerego przedstawienia wszystkich szczegółów, ale też miałam okazję poznać kolejną lekarz z zespołu i upewnić się, że będę w dobrych rękach. Podczas przygotowań do operacji, miałam okazję poznać bardzo empatyczną pielęgniarkę Stasię. Dopiero po paru godzinach miałam zacząć rozumieć jak kluczową postacią będzie dla mojego dobrego samopoczucia i rekonwalescencji, gdy otworzyłam oczy po 8-godzinnej operacji.

Przebudzenie

Poczucie zimna i targające mną drgawki były nie do opisania, ale pielęgniarka starała się jak może, by ulżyć mi. Wyjaśniono mi też, że moje odczucia są normalne i zaraz ustąpią. To tutaj już zaczęło się poczucie, że nie będzie to pobyt na zasadzie „zrobić i zapomnieć”, a faktycznie będę zaopiekowana. I nie myliłam się.

Pierwszy dzień wypełniony był bólem i sztywnością mięśni. Starałam się jak najwcześniej rozruszać ból, w czym mi asystowano. W razie potrzeby miałam dzwonić dzwonkiem na dyżurkę pielęgniarek – nawet nie miałam jak. Pani Stasia na bieżąco wymieniała kroplówki, okładała kompresami z lodem, czy pomagała zmienić pozycję. Miałam osobistego anioła stróża, który doglądał operowanych miejsc co kilkanaście minut, przepraszając mnie za te „naruszenia” prywatności. Byłam pod opieką osoby, która potrzebowała absolutnej pewności, że nie przeoczy nic istotnego w opiece nade mną i która na bieżąco informowała o moim stanie lekarza. Słowa nie opiszą, jak wdzięczna jej byłam za tą skrupulatność w opiece. Jednocześnie zaczęłam odczuwać dysonans poznawczy z powodu kontrastu między tą opieką a wcześniejszą traumą szpitalną.

Skąd wzięła się szpitalna trauma?

Lęk przed szpitalami nie zrodził się we mnie znikąd. Przede wszystkim mam za sobą bardzo nieprzyjemne doświadczenia z moim pobytem przy okazji septoplastyki nosa na NFZ, jak i z publiczną służbą zdrowia ogólnie. Najpierw zbesztano mnie za brak prywatnych badań – a ja zwyczajnie nie miałam pieniędzy i wykorzystałam prawo, że zgodnie z NFZ szpital nie może tego ode mnie wymagać. Następnie próbowano mi odmówić przyjęcia z tego powodu – znów powołałam się na pismo od NFZ, które miałam ze sobą. Kazano mi podpisać oświadczenie, że nie będę mieć roszczeń wobec szpitala – również bezprawne, więc nawet mój podpis nie byłby tutaj wiążący. Podejrzewam, że czarę goryczy przelałam, gdy po kilku godzinach oczekiwania spytałam kiedy zostanę przyjęta. Zbesztano mnie za bycie roszczeniową, gdy personel szpitala ma braki, jest przemęczony i przytłoczony pracą. Nie zmienił nic fakt, że ja przez cały ten czas komunikowałam się spokojnie i bez negatywnego ładunku…

Niewłaściwa komunikacja

Wtedy też miałam spędzić w szpitalu 5 dni. Upokorzenie zaczęło się już przed operacją – prosiłam, by chociaż orientacyjnie ktokolwiek mnie poinformował kiedy będzie zabieg – chciałam wziąć dodatkowy prysznic przed. Nic z tego, zabrano mnie z zaskoczenia. Mam przebłyski pamięci, jak pielęgniarki wioząc mnie już po odurzeniu, publicznie oznajmiały jak bardzo „śmierdzą mi stopy”. Po operacji leżałam w bezruchu i bezsilna przez resztę dnia, więc gdy wieczorem zajrzała do mnie pielęgniarka – wściekła się na mnie, że zakrwawiłam poduszkę. Przesiąkł mi opatrunek, a ja nie miałam sił nikogo wezwać. Jak łatwo się domyślić, nie byłam w stanie jej odpowiedzieć.

Inne przykłady złego traktowania to nadmierne uciszanie mnie, podczas gdy mój sąsiad na łóżku obok ciągle mnie męczył rozmowami i nie dawał mi spać. Innym razem podczas odwiedzin, przy wszystkich pacjentach i odwiedzających, pielęgniarka krzyczała na mnie, żeby „tylko znów nie był mi w głowie seks oralny, bo to w moim stanie zagraża życiu”. Ciężki szok nie pozwolił nam tego skonfrontować, podczas gdy próbowałyśmy przetrawić to jedno słowo w myślach – „znów”. Podkreślam, że cały ten czas nie okazywałam żadnej wrogości personelowi szpitala, a implikacja, że wymieniony wcześniej akt miał się wydarzyć już, był całkowitym kłamstwem.

Szpitalna trauma vs. opieka po operacji

W czasie rekonwalescencji po SRS  traumatyczne doświadczenia z przeszłości konfrontowały się z przeogromnym współczuciem Stasi, która nie mrużyła oka, byle mi ulżyć w bólu i mieć pewność, że rany pooperacyjne będą goić się normalnie. Pomagała mi także przewracać się na boki, gdy leżenie na plecach sprawiało mi ból (wada postawy). Zaczęła mi także podawać NutriDrinki, które zwiastowały dla mnie kolejny problem – jedzenie. Skoro dostawałam już tego typu płyny, to oznaczało, że od następnego dnia zacznie się coraz mocniejsze wdrażanie posiłków. Wyznałam Stasi, że będę mieć z nimi problem następnego dnia i może jak się pogłodzę to będzie mi łatwiej. Zgodziła się, ale w razie czego cały czas był dla mnie przygotowany napój i miałam nie wahać się, dzwonić jeśli zmienię zdanie.

Zaburzenia odżywiania

Mam zaburzenia odżywania – skutek molestowania oraz zmuszania przemocą do jedzenia. Sprawia to, że mam mimowolne odruchy wymiotne. Przykładowo, jedząc coś, co nie jest z mojego „jadłospisu” i nie jestem w stanie spożyć posiłku. Jest to dla mnie źródłem nie tylko głodu, ale też ogromnego poczucia poniżenia, bo sytuacja ta bardzo rzadko spotyka się ze zrozumieniem. Zrozumieniem, które można by zyskać, przywołując kontekst sytuacji. Niestety, skoro jest to na skutek ciężkich przeżyć, nie każdy chce tego słuchać, a ja nie chcę się wiecznie tłumaczyć. Sprawia to też ogromne trudności przy delegacjach, gościnie, wyjazdach, ale też przy pobytach w szpitalu. 

Tutaj nie mam żadnej kontroli nad posiłkiem, jaki otrzymam, a jedzenie jest ważnym elementem rekonwalescencji, a przy przyjęciu wybiera się rodzaj diety – wybrałam normalną. Początkowo dawałam radę, ale niestety, ostatniego dnia już miałam kryzys i oznajmiłam, że już nie dam rady jeść. Ze łzami w oczach wyznałam Stasi i pani doktor będącej wtedy na sali, dlaczego nie dam rady. Nie chciałam znów czuć się postrzegana jako rozkapryszone dziecko. Pielęgniarka więc przyniosła zestaw obiadowy i ze współczuciem zapytała się mnie, czy dam radę, chociaż coś z tego zjeść. Wybrałam… Kaszę. Suchą. Taką też mi specjalnie podgrzała i podała na talerzu. Gdy poszła, rozryczałam się jak dziecko, bo tak bardzo bałam się upokorzenia, którego ostatecznie nie było.

Bycie podmiotem, nie przedmiotem operacji

Sam pobyt w szpitalu, jeśli rozpatrzyć go w perspektywie dysforii płciowej, był dość specyficzny. Po zabiegu miałam stres o głos, bo naturalnie był zachrypnięty, „ze skarpetą w gardle”. Wtedy jednak zwracałam uwagę na takie detale jak głos, czy jabłko Adama. Mimo tego, że dyżurujące pielęgniarki się zmieniały, nie zmieniało się jedno – traktowano mnie z szacunkiem, empatią, zachęcano do używania dzwonka.

Czułam się traktowana jak kobieta, która znalazła się w bardzo krępującej sytuacji i pozycji, a personel starał się mnie wspierać i pomóc mi dojść do siebie. Tutaj dla mnie przedefiniowano słowo „opieka” w „opiece medycznej”, bo ta opieka była nie tylko nad ranami, ale też przepełniona współczuciem dla mnie. Nie docierał do mnie ten kontrast między traumą a obecnym doświadczeniem. Nocami miałam łzy w oczach, bo miałam lęki, a jednocześnie widziałam, że da się inaczej podejść do pacjenta. Lekarze również regularnie przychodzili na wizyty i odnosili się miło do mnie. Ja naprawdę byłam w dobrych rękach.

Jestem palaczką – nawet tak prozaiczna i obrzydliwa czynność, jak palenie i jego możliwość, interesują mnie w kontekście pobytu poza domem. Poinformowano mnie, żeby nie palić po operacji, bo nikotyna opóźni regenerację, niezależnie od formy. Trzymałam się dzielnie, ale ostatecznie pod koniec pobytu uległam mojemu nawykowi. Z doświadczenia wiem, że personel ochrony zdrowia uwielbia hańbić za palenie, nawet jeśli lekarze sami palą, czy w inny sposób dają zły przykład. Tutaj znów zaskoczenie – po moim wymknięciu się, powiedziano mi w normalny sposób, że przecież mogłam zapytać o wskazanie mi miejsca i nie musiałabym tyle chodzić. Tyle i aż tyle – żadnego oceniania.

Zakończenie

Po wyjeździe z Krakowa byłam w szoku. Podsumowując to doświadczenie, zderzyłam się z zupełnym przeciwieństwem moich obaw. Stąd też chciałabym podziękować z całego serca zaangażowanym lekarzom, pielęgniarkom i przede wszystkim Stasi, która miała okazję być przez chwilę moją bohaterką. Z całego mojego serca płyną szczere podziękowania dla tych ludzi.

Nie konsultowałam tego tekstu w żaden sposób z Gyneką – stąd też niektóre rzeczy dla świętego spokoju mogłam przeinaczyć bądź pominąć. Dla osób zainteresowanych zabiegiem – tak od siebie: polecam zaopatrzyć się w poduszkę dla ciężarnych i tygodniowy organizer na leki. Te dwie rzeczy bardzo ułatwiły mi codzienność i długi powrót do domu. 🙂

PS: Jako że SRS wykonano metodą z pozyskaniem odcinka esicy, od razu dementuję: nie, nie śmierdzi, nikt się nie skarży ani z bliskich, ani współpodróżnych, ja sama także nic nie czuję.

Karmelek


Opublikowano

/ ostatnio zmodyfikowano

w

,

przez

Komentarze

Jedna odpowiedź do „Zaburzenia odżywiania i szpitalna trauma a opieka po SRS”

  1. Awatar wendigo
    wendigo

    Dla kogo „afirmująca” brzmi lepiej? 😛 bo dla mnie akurat nie 😉 Ale to drobiazg bez znaczenia dla tej relacji, wiem. A relacja jest bardzo dobra i na pewno przyda się wielu osobom, które to mają przed sobą 🙂

Śmiało skomentuj:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Zadaj śmiało pytanie!

Nie przegap nic!

Join 49 other subscribers

Wesprzyj działalność Ka

Działam od lat. Moim paliwem jest dawanie innym wsparcia. Cieszę się z każdego podziękowania, udostępnienia, potwierdzenia, że moje działania są ważne i mają wartość. Nawet 5 zł będzie dla mnie ogromnym wsparciem! Dziękuję, że jesteście! 💜

Cyklicznie: Logo Patronite

Jednorazowo: Darowizna (kartą, przelewem)